Na początku było słowo. Rzucone bezmyślnie w przestrzeń, co by przestrzeń nie chodziła z pustymi rękami. Ona, wdzięczna za prezent, niosła go i karmiła nim napotkane w swym spacerze postacie. Jednym smakował smak słowa. Był słodki niczym dojrzały arbuz, który upalnym latem rozpływa się w ustach. Dla innych był za słodki, a jeszcze inni uważali, że gorzki. Ludzie chętnie dzielili się swoim zdaniem na temat smaku słowa, chociaż byli również ci bardziej powściągliwi, którzy unikali krytycznej dyskusji. Byli też tacy, co nie próbowali. Chowali słowo do kieszeni, żeby móc się nim później uraczyć.
Przestrzeń widziała każdego.
Dotarła do każdego.
Nie każdy jednak przyjmował słowo, co tworzyło niewykorzystane zasoby słowa zalegające w przestrzeni. Z czasem, niepotrzebne słowo degradowało. Część słów zamieniało się w inne słowa. Niektóre przeobrażały się w zdania, które pragnęły przywrócić słowu jego pierworny sens. Najbardziej smutne było całkowite rozmycie słowa. Anihilacja, która oznaczała materialne złączenie się z przestrzenią.
Słowo było nasionem, które zapuszczało w ludziach korzenie. W wielu przypadkach potrafiło powoli wzrastać, by następnie pięknie rozkwitnąć i urodzić nowe słowo. Czasami podobne, a czasami zupełnie inne. Na tym poległo piękno kwitnienia słowa, że taka sama sadzonka zawsze dawała inne kwiaty. To piękno miało też swoją ciemną stronę. Mnogości kolorowych roślin odpowiadała niczym w antyzwierciadle mnogość zepsutych kwiatoform. Powykręcanych, zgniłych, przyjmujących odcienie czerni i brązu. Kwiatoformy kwitły kwieciem brzydkim, małym, wątłym. Niemniej kwitły i rodziły nowe słowo, które często dzieliło los swojego rodzica.
Każdy początek dawał nowe słowo i każde słowo tworzyło nowy początek.
Świat był słowem.
Ludzie byli słowem.
Wszystko było słowem.